29.09.2010 11:49
7 days, czyli o tym jak zakończyłem sezon
25 czerwca
Jest piątek, godzina 13ta, po krótkiej nocy wraz z dyżurnym czekam na szefa kompanii, zdaję służbę podoficera dyżurnego i zamykamy pododdział. nareszcie upragniony urlop. plan na popołudnie-zawieźć aparat cyfrowy do serwisu w Lublinie przed godziną 17tą. wychodzę z jednostki z torbą pełną rzeczy, które nie mogły zostać na zamkniętym pododdziale. w domu czeka na mnie mama z obiadem i życzeniami szerokiej drogi. biorę ciuchy z szafy, zakładam buty, kluczyki do motocykla i garażu w kieszeń, kask w rękę i obieram kierunek na garaż. na miejscu 2 przykre niespodzianki-zobaczyłem że nie mam siatki na kask w schowku, szybki przegląd pamięci-pożyczyłem ją koledze 2 dni wcześniej. prowizorycznie zaczepiłem kask za pomocą starej, skórzanej smyczy dla psa, którą znalazłem w kącie. niespodzianka nr.2-przekręcam kluczyk, włączam zapłon, wciskam starter i... nic; 'super, padł mi akumulator'. zdenerwowany patrzę na zegarek, powoli zbliża się godzina 16, a to oznacza, że będę musiał się pospieszyć. wyprowadzam motocykl z garażu i w nadziei czekam na jakąś dobrą duszę która mnie popchnie. po kilku minutach zjawia się kolega, poprosiliśmy jeszcze przechodnia o pomoc i po chwili silnik rozgrzewał się na włączonym ssaniu. z nieba leje się niemiłosierny żar. obroty w normie, zakładam kask, dopinam kurtkę i ruszam na Lublin. po drodze miałem jeszcze zabrać koleżankę z Nałęczowa. dawno nie denerwowałem się tak w czasie jazdy, bardzo zależało mi żeby zdążyć przed zamknięciem serwisu. w Nałęczowie pit stop, tankowanie motocykla i już po 5 minutach, tym razem z plecaczkiem, kontynuujemy podróż. do przejechania jeszcze ok. 25km, na zegarku 16:30. szybkie oszacowanie szans-zdążymy. staram się trzymać prędkość w granicach 140km/h żeby dać sobie margines bezpieczeństwa na korki w mieście. na moje szczęście wszystkie drogi przejezdne, 10 minut przed 17tą udaje mi się zaparkować motocykl przed wejściem do serwisu. podróż powrotna nastawiona była już typowo na rekreację i czerpanie przyjemności z jazdy. chciałem wpaść po sklepu motocyklowego w Jastkowie, więc wracamy do Nałęczowa trochę inną drogą. tutaj zapiekanka i soczek w znajomym barze, w sumie godzina odpoczynku przed ostatnim kawałkiem do domu
26 czerwca
Sobota
w ramach weekendu jadę z rodzicami do dziadków na wieś (miejscowość Garbatka Długa), w końcu będę miał okazję porządnie umyć motocykl. zabieram ze sobą kumpla, zawsze to para rąk do pomocy. przy okazji spasowaliśmy mocowanie tylnej lampy. dzień w zasadzie bez szczególnych przygód poza tym, że dowiedziałem się jak łatwo motocykl sam zrywa się na tylne koło mając rozsądne obciążenie na kanapie
27,28, 29 i 30 czerwca
Wszystkie te dni mijają na odpoczynku, odwiedzinach znajomych, leniwym toczeniu się po okolicznych ścieżkach, ogólnym dopieszczeniu maszyny. powoli przymierzam się do jakiejś sesji zdjęciowej z udziałem Horneta
1 lipca
Jest czwartek, od samego rana (tzn od godziny 11, w końcu czas letni) chodzę jak na szpilkach. umówiłem się ze znajomymi wieczorem w Warszawie na parkingu przy terminalu cargo na Okęciu. planując późny powrót pakuję do plecaka podpinkę do kurtki i koszulkę z długim rękawem. przed wyjazdem pokazuję jeszcze znajomym miejscówkę na oryginalny plener ślubny. do wypadku zostały 24h. Warszawę witam około godziny 19, parę minut później spotykam się z dziewczyną na Bemowie. nie wiem czy to przykład na to, że jeśli się sypie, to wszystko na raz, rozstajemy się po dłuższej rozmowie. lekko bez humoru wsiadam na motocykl i jadę na lotnisko. oczywiście znowu wyszła moja nieznajomość miasta i mijając jeden zjazd znajduję się na Gocławiu. tutaj pytam na najbliższym parkingu z taxi o drogę na lotnisko. godzina 21 z minutami, docieram na miejsce. łatwo odnajduję srebrną lagunę kolegi z roku. czas mija na rozmowach, podziwianiu innych maszyn. ktoś na zielonej Kawie uparcie robi kółka wokół kilku samochodów paląc gumę, od czasu do czasu przeleci szybciej jakiś samochód, poza tym niewiele się dzieje. furorę robi świecący na wszelkie możliwe kolory wózek na rowerze z ciepłymi przekąskami. w pewnym momencie przyjeżdża nieoznakowany radiowóz i kilka motocykli policyjnych. z radiowozu wysiada mężczyzna z kamerą, ruch na parkingu cichnie. liczyłem po cichu na szansę spróbowania swoich sił w wyścigach ze świateł, jednak nic takiego nie miało miejsca. z racji późnej pory postanowiłem przenocować u kolegi. telefon do mamy, po chwili siedzę na motocyklu i podążam za srebrnym samochodem w kierunku osiedla na Gocławiu. zostawiam motocykl na parkingu pod blokiem i udajemy się całą paczką na melanż. wracamy do mieszkania w stanie średnio nadającym się do życia, jest godzina 4 rano. kładę się niemal nieprzytomny spać.
2 lipca
Budzę się o 12, o dziwo,
bez bólu głowy, za to koszmarnie głodny. prysznic,
śniadanie, badanie małym elektronicznym alkomatem. chwilę po 15
siadam na motocykl, kieruję się do domu. trasa przebiega bez
problemów, jedynie w Józefowie, za sprawą objazdu,
zamiast wjechać na drogę na Lublin, wpadam na Nadwiślankę. nie
jechałem jeszcze motocyklem po czymś takim, bo ciężko nazwać to
nawierzchnią. mija godzina z hakiem i pokazuję się rodzicom. jest
około 16:30. dobieram się do pączka który leży w kuchni na
stole. ojciec pyta, czy mam ochotę pojechać do dziadków do
Garbatki odebrać umowę na założenie telewizji satelitarnej,
papiery są potrzebne spowrotem przed 18. długo nie myśląc kończę
pączka, przepijam szklanką schłodzonego soku pomarańczowego i po
chwili wychodzę z domu mając kask w ręku. siadam na kanapie,
przekręcam kluczyk, jeszcze czuję ciepło rozgrzanego silnika.
maszyna zapala z pierwszym obrotem rozrusznika, za 15 minut
silnik brutalnie skończy pracę. droga dawno nie przebiegała mi
tak lekko i swobodnie, niemal idealnie składam się w każdy
zakręt. przejeżdżam przez Bąkowiec, zatrzymuję się na idiotycznie
zaprojektowanym skrzyżowaniu. przed uderzeniem dzieli mnie
już tylko kilkadziesiąt sekund. ruszam bardzo agresywnie, licznik
szybko pokazuje 160km/h, jednak szybko uświadamiam sobie, że jadę
przez wieś i zwalniam do 80ciu. przed sobą widzę jadący nieco
wolniej bordowy samochód, zbliżam się do niego. mijam
miejsce, w którym kręci się mała gromada psów (już
jednego tutaj prawie rozjechałem samochodem), odruchowo odbijam
do prawej krawędzi jezdni. w momencie kiedy spojrzałem przed
siebie, widzę bok Opla Kadeta w odległości jakichś 20m od siebie,
zajmujący prawie całą szerokość drogi. czas zwalnia, łapię za
klamkę przedniego hamulca-za mocno-koło ślizga się po rozgrzanym
asfalcie, w uszach słyszę potworny pisk; w kolejnym momencie
samochód jest na wyciągnięcie ręki, trzask, odrywam się od
siedziska, cały świat wiruje mi przed oczami. odbijam się kilka
razy od samochodu i ląduję kilkadziesiąt centymetrów od
lewego przedniego koła. całe ciało potwornie boli. leżąc na
prawym boku ściągam kask i rękawiczki, próbuję ruszać
rękami, nogami. 'o ku*wa!' wyrywa mi się z ust gdy dociera do
mnie, że mam strzaskane prawe udo.
Komentarze : 8
dawid-masz rację, nic więcej nie mogę dodać do tego komentarza; damian,Kucin-ciągle dochodzę do siebie; michalinski-ten motocykl niestety spisuję na straty już, nie opłaca mi się bawić w naprawę; i c.d.n
I dlatego czasem trzeba myśleć za wszystkich. Dobrze że żyjesz, bo ja widziałem crash test przy 50km/h taki jak opisałeś i manekin "zginął". Odbuduj moto, wylecz psyche i śmigaj dalej! :) Pozdro!
świetny wpis, dowiedziałem się w końcu co Ci się przytrafiło, chociaż jak na mój gust powinno być cdn :) Oczywiści wymuszenie :/ no nic oby to była ostatnia taka przygoda w Twojej karierze motocyklisty pozdro !
Cóż, nic dodać nic ująć - dobrze rześ cało wyszedł z opresji i nikomu więcej się krzywda nie stała. Szybkiego powrotu do zdrowia i na moto z większą uwagą i rozsądkiem w kolejnych jazdach :-) Pozdr.
1. Położyłeś się spać mocno sponiewierany o 4 rano. Twoja wątroba już spała w najlepsze i dała sobie spokój ze zmaganiem się z C2H5OH. Nie wiem, co wykazał alkomat koło 12, ale jako przyszły lotnik wiesz, że przed zajęciem miejsca za sterami samolotu przez 24 godziny ani kropli alkoholu - przynajmniej taki reżim stosują linie lotnicze. Wyjechałeś w drogę 11 godzin po ostrym piciu, przy czym było gorzej, niż gdybyś się położył w takim stanie o 23, wstał o 6, a ruszył o 9 - choć ja bym i na coś takiego w życiu się nie zdecydował.
2. Zrobiłeś prawko w listopadzie, wiosną nabyłeś moto, jakie 3-4 miesiące później leciałeś po zwykłej drodze 160, mitygując się w terenie zabudowanym do 80.
Blog jest świetny - pistolet wisiał na ścianie od pierwszego aktu, wypalił w ostatnim. Nie zrzędzę, każdy wyciągnie wnioski sam, Ty pewnie też. Dobrze, że jesteś w jednym kawałku. Życzę powrotu na moto, szerokości i przyczepności.
w niedzielę tez miałem incydent. Szlif w zakręcie przy ok 60km/h. Moto całkiem mocno pokiereszowane bo uderzyło w krawężnik. Ja na szczęście zbiłem i obtarłem tylko lewe kolano. Trzymaj się chłopie i remontuj sprzęta. Masz tak jak ja całą zimę. Damy radę, ponoć motocykliści to twarde zawodniki ;)
to już wiemy co sie szerszeniowi stało... Noga już wydobrzała??? A i powodzenia w odbudowie sprzeta, oby na kolejny sezon był gotowy. Kazdy z nas kiedyś bedzie leżał, jedni lżej inni mocniej niestety tak to jest . Szerokości LwG
Jak udo? Doszedłeś do siebie? Ja w sobotę miałem szlif na lewą stronę, na wysokości miednicy 10*15cm zdarte, łapa też i kolano- jechałem nie w stroju (czy. kask+rekawice i normalna bluza i spodnie) Prędkość nie wielka moze z 20km/h ale do dziś ledwo chodze.
Sezon kończy sie nieubłaganie- u mnie leje od niedzieli (jakby pogoda chciała powstrzymać mnie od dalszych jazd ;/ )
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Nauka jazdy (1)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (8)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)